Do sądu wraca dziś sprawa jednego z najgłośniejszych wypadków drogowych na Dolnym Śląsku
Jan Hoszowski, biznesmen spod Strzelina, który jadąc po pijanemu, śmiertelnie potrącił szesnastoletniego chłopca, będzie dziś walczył o uniewinnienie
Ten dzień rodzice szesnastoletniego Łukasza Dąbrowskiego z Księginic Wielkich zapamiętają do końca życia. 26 stycznia 2005 roku chłopiec szedł do wiejskiej świetlicy. Chciał zagrać w ping-ponga. Nie doszedł do celu. Po drodze potrącił go pędzący przez wieś citroen. Kierowca nawet się nie zatrzymał. Ciężko ranny Łukasz długo leżał na jezdni. Dopiero po godzinie zauważył go spacerujący w pobliżu mieszkaniec wioski. Wezwał pogotowie. Chłopak po pięciu dniach zmarł w szpitalu.
Kierujący samochodem przestępca miał pecha. Na miejscu wypadku zgubił tablicę rejestracyjną. Dzięki niej policja ustaliła, że w Łukasza uderzyło auto Jana Hoszowskiego, majętnego przedsiębiorcy rolniczego z Prus.
Urwał mu się film
Mężczyznę zatrzymano cztery godziny po wypadku. Miał 2,1 promila alkoholu we krwi. W prokuraturze przyznał się do winy. – Wypiłem pół litra, może więcej. Ale wypadku nie pamiętam. Zdarzało mi się, że po alkoholu urywał mi się film – tłumaczył śledczym.
Później przed sądem wszystkiego się wyparł. – Mówiłem tak, bo polecił mi to obrońca. Mówił, że trzeba się przyznać, bo są dowody i świadkowie – wyjaśniał.
To nie ja, to kolega
W lutym tego roku sąd ze Strzelina skazał go na osiem lat więzienia i zabronił siadać za kierownicą przez dziesięć lat. Zgodził się też na ujawnienie jego wizerunku i nazwiska. – Przez cały czas nie zdobył się nawet na to, aby powiedzieć „przepraszam” rodzicom Łukasza. Jego postawa świadczy o kompletnym braku szacunku dla ludzkiego życia – grzmiała, ogłaszając wyrok, sędzia Ewa Mokrzysz.
Hoszowski odwołał się od wyroku. Dziś sprawą zajmie się wrocławski Sąd Okręgowy. Biznesmen potwierdza, że feralnego dnia z trzema znajomymi pił wódkę u kolegi. Ale do domu miał go odwozić Robert W., 27-letni bezrobotny mieszkaniec Kondratowic. To jego obciążył winą za śmierć Łukasza.
– Nie pamiętam, co wtedy się działo, chyba spałem. Ale na pewno nie przesiadałem się za kierownicę – opowiadał podczas pierwszego procesu.
Przyznał, że gdy zatrzymywali go policjanci, siedział po stronie kierowcy. – Nie wiem, jak to się stało – mówił sędziom. Twierdzi, że za przyznanie się do spowodowania wypadku Robert W. chciał od niego 20 tysięcy złotych. Ale W. wszystkiemu zaprzecza. •
13. Zlot Zabytkowych Volkswagenów w gminie Kowal
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?